czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 1: Z powrotem wśród żywych

*Madison*
Ból. Pierwsze co poczułam to ból. Rozdzierał mnie, był wszędzie. W głowie, w klatce piersiowej, nawet w palcach. Zastanawiałam się co mi jest. Często miałam tak, że budziłam się rano i coś było nie tak z moją psychiką i to paliło od środka. Tym razem było inaczej. Przez pewną chwilę myślałam, że wszystko jest okey, a potem otworzyłam oczy i zrozumiałam. Przygniotło mnie to jak tona betonu. Oni nie żyją.Wszyscy.Zostałam sierotą. Już nigdy nie będę mogła powiedzieć "tato" ani "mamo". Nigdy już nie pobawię się z Alice. Mam 16 lat i zostałam tu, kiedy oni są tam.Jestem sam w tym okrutnym zajebanym świecie. Wpatrywałam się tępo w szpitalny sufit. Przez chwilę pomyślałam, że to coś da. Taka wegetacja, która sprawia cuda. Koszmar, z którego się zaraz obudzę. Mogę tu leżeć, prawda? Nikt mi nie każe stąd wstawać. Nikt mnie stąd nie podniesie. Uszczypnęłam się. Raz, dwa, trzy. Dalej tu byłam. I właśnie wtedy to przyszło.
Niech świat o mnie zapomni, niech już nie rani.
Nie! On mnie nigdy nie zostawi. Będzie mnie nękał, a ja będę uciekać jak zwierzę przed groźnym myśliwym. Będę biec, wokoło będzie ślicznie, ale ktoś mnie będzie gonił. To świat. Będzie mi strzelać w nogi, tak ażebym rana biegła przed siebie.... ale nie zakończy mojego cierpienia. Kiedy już upadnę, kiedy już nie dam rady pędzić do tchu ... zabierze mi duszę . Wsadzi do słoika, a na słoik naklei etykietkę "Myślała, że jej się uda." Nie uda mi się.
Poczułam jak coś na mnie napiera. Z góry, z dołu, zewsząd. To już nie był tylko beton, to były uczucia. Napływały one jedno po drugim jak fala, a każda z nich była coraz większa. Coś podjeżdżało mi do gardła... nie wytrzymałam, wybuchłam. Płakałam tak strasznie płakałam. Trzęsłam się, zaczęłam krzyczeć, rzucałam się. Dlaczego kurwa ja? Bo miałam idealne życie? Bo kochałam moją rodzinę? Bo myślałam, że tak będzie zawsze? Jaka ja byłam cholernie głupia. Głupia naiwna osóbka. Zaczęłam się skręcać, wić. W momencie kiedy ja jęczałam, ktoś przybiegł,  wstrzyknął mi jakieś leki uspokajające. Nie pomagałam mu lub jej przy tym wcale. Szarpałam się. Zostawcie mnie. Przecież chcę być sama. Nie Madison. TY JESTEŚ SAMA. Zaczęłam odpływać. Moja głowa przechyliła się na bok, powieki zaczęły mi ciążyć. I wtedy sobie przypomniałam. Niebieskie tęczówki. To sprawiło, że dostałam jakiejś dodatkowej energii.
Złapałam lekarza mocno za rękę.
-Gdzie on jest?- zapytałam skrzekliwie.
-Nie żyje.
Załamałam się.
-Jak to ... nie żyje?-wyszeptałam.
-Twój ojciec nie żyje.
Jezu czy on nie rozumie?
-Ten z drugiego samochodu.
-Ah. On żyje. Ma operację.
Kolejna fala paniki. Operację? Czy to coś poważnego? Nie mogło mu nic być prawda? Chciałam znów krzyczeć, ale usnęłam.
                                                                         
                                         {2 dni później}
W końcu udało mi się wyrwać z tej sali. Poza tym nic mi poważnego nie było. Lekki wstrząs mózgu i złamana ręka. Trzymali mnie tylko po to bo nie wiedzieli co ze mną zrobić. Moja jedyna rodzina, moja babcia jeszcze nie odpowiedziała na wezwanie, a nie chcieli mnie ładować do domu dziecka. Szczerze? Też nie chciałam. Wolę już być bezdomna. Ale jeszcze nie mogę. Dopiero za dwa lata mogą mnie wyjebać z sierocińca na zbity pysk. Przemierzałam szpitalne korytarze. Chciałam znaleźć niebieskookiego. Dobra poddaje się po prostu się kogoś zapytam. Udałam się grzecznie do recepcji. Poinformowano mnie itp. itd. Sala 453. Piętro III. Ja byłam na drugim. Z tego co wyczytałam na informacji na III piętrze była kardiologia, chirurgia i porodówka. Kiedy wspinałam się po schodach (winda była zawsze pełna ludzi i śmierdziało w niej strasznie) zastanawiałam się co mu może być. Porodówkę odrzuciłam z automatu... Logiczne posunięcie. Kardiologia? Nie. Wątpię, Chyba, że miał wcześniej jakieś problemy z sercem i po wypadku miał np. zawał. Jednak skoro ja złamałam rękę a upadłam lekko to jemu pewnie pogruchotało połowę kości, a więc chirurgia. Nie myliłam się.
449...450..451..452..453... Jest. Odetchnęłam głęboko. Powinnam? Nie wiem przecież kogom była wina. Może to mój ojciec.. może to jego nieuwaga, kiedy się odwrócił... ale przecież nie był pijany. Nie robił tego specjalnie. A może... Może to jego wina? Tego, który przepraszał mnie leżąc w kałuży krwi.
-Coś się stało? -zapytała jakaś przechodząca pielęgniarka.
-Nie.
Odeszła. Tak wiem wyglądałam jak idiotka stojąc i patrząc się na te drzwi jak na ósmy cud świata. Muszę tam wejść. Co mam do stracenia? Na pewno nie rodzinę. Powiedział sarkastycznie wewnętrzny głos. Stłumiłam w sobie chęć wybuchnięcia płaczem. Pchnęłam drzwi i ostrożnie weszłam jak do jaskini lwa. Leżał tam. Sam na sali. Nie spał. Patrzył wprost na mnie. Przestraszona cofnęłam się do tyłu i wpadłam na ścianę. Nic nie mówiliśmy. Między nami była ściana milczenia. Upadłam na ziemię. Podciągnęłam kolana pod brodę. Siedziałam tak i patrzyłam się w jego niebieskie oczy. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Nie tylko po moich.On. Niebieskooki blondyn. Płakał. Nie mogłam na to patrzeć. Podniosłam się i szybko do niego podeszłam. Złapałam jego dłoń. On nie rozumiał, Ja też nie.
-Przepraszam... Jezu tak bardzo Cię przepraszam. Zniszczyłem Ci życie. Ja... za.. zabiłem całą Twoją rodzinę. Siostrę. Mamę... podobno Twojego tatę było ciężko rozpoznać. Przepraszam. Jechałem jak debil. Nie pomyślałem o nikim....
-Cii..-pogłaskałam go po głowie.
Miał blond włosy. Piękne złote włosy. Dopiero teraz to zauważyłam. Wcześniej, kiedy po raz pierwszy go ujrzałam były całe czerwone. Wszystko wtedy było we krwi i wymiocinach. Dookoła były jakieś odłamki. Zamknęłam oczy i zaczęłam płytko oddychać. Ścisnął mnie za dłoń. Wróciłam wzrokiem do niego.
Spojrzał na mnie bez zrozumienia. Nie wiedział pewnie dlaczego tu jestem. Dlaczego trzymam go za dłoń. Zrobił coś strasznego. Każdy czasem robi. Niektórzy zabijają, niektórzy gwałcą... ale nawet obelga rzucona w czyjąś stronę jest straszna. Jednak morderstwo jest podobno na samym szczycie zła. Tak powinnam go nienawidzić.
-Nie powinnaś mnie nienawidzić ?
Jezu.. czy on mi czyta w myślach?
-Czasem jest tak, że...-przerwałam na chwilę, chciałam staranie ubrać to w słowa.- ...to co powinniśmy zrobić wcale nie jest właściwe.Mamy odgórne zasady, odgórne poglądy społeczeństwa, ale mamy też swoje zdanie, a moje zdanie mówi Ci tak i wybacza... cóż możliwe że zbyt szybko i pochopnie.
Rozpłakał się na dobre.
-Ej. Dobra nie ma tak, trzeba być silnym. Możesz się przesunąć i zrobić mi trochę miejsca?
Kiwnął głową. Ostrożnie przemieścił się na drugi bok łóżka. Położyłam się w wolnym miejscu. On delikatnie mnie objął, a ja wtuliłam głowę w jego tors. Leżeliśmy. Tak po prostu. Może przez kilka sekund, może przez kilka minut, może przez lata. Zapomniałam na chwilę o tym wszystkim co się wydarzyło. Już nic nie było ważne. Zawsze zastanawiałam się jak czują się zakochani? Może to właśnie jest tak... obydwoje płaczą, a potem jest im już tylko dobrze bo są razem... trzymają się w ramionach i już jest lepiej. To lepsze niż jakikolwiek narkotyk.
-Kupmy sobie psa.
-Psa?-spojrzałam na niego z rozbawieniem.
-No wiesz takie zwierzę, ma cztery łapki, ogonek, pyszczek...
-Tak wiem co to jest.
-Nazwijmy go jakoś ładnie. Co o tym myślisz....
-Madison.
-Madison. Jezu jak pięknie.-wyszeptał i ucałował moje czoło.
Znów cisza. Gładziłam delikatnie jego policzek.
-Jestem Niall.
-Witaj Niall'u.
-Witaj Madison.
Czy on właśnie nie chciał mnie wypuścić?
-Niall'u.... powiedź mi ... co się stało.
Westchnął ciężko. Tak wiem, nigdy już nie będzie łatwo.
-Pokłóciłem się z przyjacielem. O dziewczynę. Nie chodziło o to, że ją kocham. On po prostu robił z niej szmatę, a nie robi się takich rzeczy. Nieważne jaka była, to o nim źle świadczyło to co zrobił. Zaczęliśmy się wyzywać. Potem rzucaliśmy przedmiotami, które nawinęły się nam pod rękę. Doszło do rękoczynów. Nasi wspólni przyjaciele nas rozdzielili. Powoli się uspokajałem, ale on krzyknął wtedy... "Jak dla mnie możesz zdechnąć." Coś we mnie pękło. Złapałem kluczyki i wybiegłem z domu. Wsiadłem do samochodu i nacisnąłem na pedał gazu. Nie... nie chciałem się zabić. Chciałem ochłonąć. Ale licznik wskazywał 150...160...170...200...220. Gdzieś z tą prędkością uderzyłem w samochód ... w wasz samochód. Straciłem panowanie na pojazdem. Było ślisko, padał deszcz...
No tak. Dopiero sobie przypomniałam. Padało, było ślisko. Może gdyby nie to Niall przejechał by obok nas a moja mam powiedziałaby "Co za wariat"... jednak tym razem padało.
-Mów dalej proszę.
-Coś mnie oślepiło. Ludzie mówi się, że się nie pamięta. Mają racje. Obudziłem się w kałuży krwi, a ty wyczołgałaś się z samochodu... słyszałem krzyk, najstraszniejszy krzyk. Nie chciałbym go więcej słyszeć.
-Krzyczałam.
Spojrzał na mnie z troską.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj. Ktoś chciał, żeby tak było. Tylko dlaczego przeżyłam?
-Dlaczego ja przeżyłem?
-Tego nikt nie wie.
-Przez chwilę myślałem, że umarłem.
-W takim razie witaj. Z powrotem wśród żywych.

środa, 24 grudnia 2014

PROLOG :To mogło się przytrafić komuś innemu, to nie musieliśmy być my...


                           Na zawsze w mej pamięci ...


Ludzie mówią, że nic się nie pamięta. Podobno jest ciemno , strasznie ciemno... to taka niekończąca się otchłań paniki. 
Cierpienie fizyczne  jest nie do zniesienia. 
Podobno się krzyczy.
Są przekonani, że nienawidzi się oprawcy, za ból który zadał. 
 
Jak tak się dobrze zastanowię to krzyczałam... i tylko to było prawdą . 
Moja maleńka Alice bardzo marudziła. Nie mogłam jej uspokoić. Moja mama też nie mogła. Strasznie mnie to irytowało. Sorry maleńka ... jako Twoja siostra poinformuję Cię o czymś,świat boli.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo zaboli mnie za chwilę. 
Mój tata równie jak ja zirytowany sytuacją spojrzał na chwile na nas, obejrzał się do tyłu. 
Mogę to opisać dokładnie. Nie było ciemno . Było cholernie jasno. I niestety pamiętam. 
Zaczęło się . Coś w nas uderzyło. Nie panikowałam ... byłam w szoku. Zamarłam. 
Wszystko zaczęło latać. Widziałam mnóstwo krwi. Widziałam jak Alice uderza główką w  coś ... wszystko wirowało. Moi rodzice. Głowa mojej matki wykręciła się w drugą stronę ... nie wiem co było mojemu tacie. 
Krzyczałam, krzyczałam. Płakałam. Wymiotowałam. Byłam cała we krwi, ale najgorsze było to, że nie we własnej. 
I wtedy zrozumiałam. Tylko ja krzyczałam.
Musiałam się wydostać z tego samochodu. Chciałam od tego uciec. Skoczyć z najbliższego klifu, na który się natknę . 
Wyczołgałam się przez otwór, który został po rozbitej szybie. 
I wtedy go zobaczyłam . Leżał tam i patrzył wprost na mnie . Swoimi pięknymi niebieskimi tęczówkami . 
Udało mi się do niego doczołgać. Wyglądał źle. Naprawdę źle. 
-Przepraszam...-wyszeptał i zaczął powoli zamykać oczy.
-Błagam nie!
Wtuliłam się w niego i zaczęłam żałośnie łkać. Czemu ? Przecież to mogło się przytrafić komuś innemu, to nie musieliśmy być my ....